Uczestnik naszego uniwersytetu zszedł z nieba i już jest na ziemi. Tadeusz Gawor wybrał się na ekstremalnie trudną wyprawę, na Kilimandżaro – budzący szacunek i respekt wulkan. Jego szczyt przebija chmury na wysokości ponad 5 895 m npm. Jak było?
– Nie sądziłem, że będzie tak upiornie trudno – wspomina, pokasłując, bo wulkaniczny pył osiadł na oskrzelach. – Nie wolno wierzyć kolorowym folderom i pięknym zdjęciom. Helikopter ratunkowy co rusz podlatywał po wyczerpanego uczestnika. Nie wszyscy wrócili do domu.
Cieszy się, że jemu się udało. Zmęczone mięśnie potrzebują długiego odpoczynku, oddech z trudem wraca do normy. W końcu był najstarszym uczestnikiem wyprawy. Wspomina…
Początek
Kilimandżaro, majestatyczny wulkan w Tanzanii, wznosi się nad afrykańską sawanną, przyciągającą ludzi z całego świata. Przez lata góra ta była moim marzeniem. Kiedy w końcu zdecydowałem się na wyprawę, wiedziałem, że będzie to wyzwanie – wyprawa, której nigdy nie zapomnę.
Nasza wyprawa zaczęła się w małym miasteczku Moshi, które słynie z pięknych widoków na Kilimandżaro. Po omówieniu trasy z przewodnikami, ruszyliśmy w stronę bramy Machame – jednego z głównych szlaków prowadzących na szczyt. Pierwszy dzień był łagodny, a marsz przez bujny las deszczowy. Wilgotne powietrze i soczysta zieleń wokół sprawiły, że czuliśmy się jak w innej rzeczywistości. Nocowaliśmy w obozie na wysokości 3000 m, podziwiając gwiazdy na afrykańskim niebie. I to był początek końca przyjemności…
Pole, pole czyli powoli, powoli
Trzeci dzień to dzień decydującej aklimatyzacji. Dotarliśmy do obozu Barranco, z którego widok na Lodowiec Rebmann zapierał dech w piersiach. Wszyscy czuliśmy pierwsze oznaki zmęczenia, ale morale w naszej 14 osobowej polskiej grupie było wysokie. Przewodnik przypominał nam o znaczeniu powolnego marszu – „pole pole”, jak mawiają miejscowi, czyli „powoli, powoli”. Rytm kroków i spokojne tempo pomogły przystosować się do coraz rzadszego powietrza.
Dzień czwarty
Wielki moment tej części wspinaczki to Barranco Wall – stroma ściana skalna, którą trzeba pokonać, aby móc się wydostać z obozu. Wysiłek był ogromny, ale satysfakcja po dotarciu na górę – bezcenna. Stamtąd ruszyliśmy dalej, w stronę obozu Karanga, otoczeni księżycowym krajobrazem i coraz bardziej rozszerzającym się i widocznym szczytem.
Ostatnia prosta
Z obozu Barafu, po przerwaniu odpoczynku, zaczęliśmy o północy ostateczny atak na szczyt. Noc była ciemna, rozświetlona naszymi latarkami-czołówkami, wypełniona zmęczonymi oddechami. Szybkość spadła nam do minimum, a każdy krok wymagał maksymalnego skupienia. Z każdym metrem czuło się zwiększającą wysokość, a rozrzedzenie powietrza było coraz bardziej odczuwalnie.
Na szczycie
Po wielu godzinach mozolnego marszu, o wschodzie słońca, dotarliśmy na Uhuru Peak – punkt Kilimandżaro na wysokości 5895 m npm. Emocje były trudne do opisu! Widok na całą Afrykę, otuloną chmurami, lodowce migoczące w promieniach porannego słońca – tego nigdy nie zapomnę. Gdy dotarłem na szczyt i zobaczyłem, że powyżej chmur, które teraz były u moich stóp, jest tylko słońce i czysty błękit nieba – poczułem euforię. Byłem na szczycie, na dachu Afryki, pełen pokory wobec otaczającej natury.
Powrót do rzeczywistości
Po kilku chwilach przerwy i odpoczynku na szczycie, otrzymaliśmy sygnał do zejścia. Droga w dół, wyczerpująca w unoszącym się pyle wulkanicznym. Mięśnie potwornie bolesne nie dały się dotknąć, a zmęczenie zwalało z nóg. I wreszcie obóz i radość: udało się pokonać tak wielkie wyzwanie, udało nam się to zrobić!
Wyprawa na Kilimandżaro była jednym z najważniejszych, ale i najbardziej niezwykłych doświadczeń w moim życiu. Ta góra uczy cierpliwości, pokory i determinacji. Każdy, kto marzy o zdobyciu tego szczytu, musi być gotowy na nie tylko fizyczne wyzwania, ale także na zagrożenie z samym sobą. Wróciłem z tej wyprawy nie tylko bogatszy o wspaniałe wspomnienia, ale także o nowe spojrzenie na siebie.
Kilimandżaro to nie tylko góra. To symbol dążenia do marzeń, symbol wytrwałości i siły.
***
W Tadeuszu ciągle żyją skutki i wspomnienia z wyprawy. Każdego dnia w drodze na szczyt Kilimandżaro zmagał się z coraz bardziej rygorystycznymi wymaganiami – fizycznymi, jak i psychicznymi. Coraz trudniej było iść i przekonywać siebie, że warto pokonać własne słabości, ból i zmęczenie. Wspinał się jednak dalej, czując na sobie ciężar każdego metra i każdy gram plecaka, który uwierał ramiona i z każdym krokiem stawał się cięższy i cięższy…
Czy widoki i satysfakcja z wyczynu ponad siły zrekompensowały trudy wyprawy, do której przygotowywał się przez ponad rok? O tym dowiemy się na jednym z kolejnych spotkań w Klubie Podróżnika.
Wysłuchała: Ela Kuśnierek
Zdjęcia: archiwum Tadeusza Gawora
Film z wyprawy Tadeusza Gawora
PS Kilimandżaro, wulkan nazywany potocznie Kili, uważany jest za łatwy do zdobycia. Tymczasem ta jedna z najsłynniejszych gór świata potrafi być niebezpieczna. Biura turystyczne z całego świata reklamują Kilimandżaro jako przygodę dla każdego. Faktycznie, zero technicznej wspinaczki, lin, uprzęży, kasków, raków. Zamiast tego łagodny trekking pod górę. Jednak rocznie z powodu choroby wysokościowej umiera tam średnio 10 turystów. Amerykańska agencja turystyczna Ultimate Kilimanjaro twierdzi, że rzeczywista liczba zgonów może być nawet 2-3 razy większa. Niewielu turystów wie, że na tej górskiej trasie co roku umiera kilkunastu afrykańskich tragarzy – tych danych władze parku nie publikują.
„Dach Afryki” przyciąga tłumy. Średnio 50 tys. turystów rocznie. Każdy z nich marzy o zaliczeniu szczytu z tzw. Korony Ziemi. I każdy będzie musiał zmierzyć się z chorobą wysokościową. Nieznośne bóle i zawroty głowy, podwyższone tętno, mdłości, wymioty, biegunka – typowe na Kilimandżaro.
Agencje turystyczne z reguły nie wspominają o spartańskich warunkach sanitarnych panujących podczas trekkingu. Niestety, góra pokazuje swoje prawdziwe oblicze dopiero przy bezpośrednim kontakcie. Jak to ujął Tim Moore, brytyjski dziennikarz i podróżnik: „Jeśli na Kilimandżaro nie uprzykrzy ci życia wysokość, to z pewnością zrobią to tamtejsze latryny.” Przekona się o tym ten, kto tam będzie.
Po przeczytaniu lektury biur podróży wybrałem drogę Machame – trasę znaną jako „droga Whiskey”. Jest to bardzo popularny szlak. Dłuższy niż inne , w większości swojej części stromy lub bardzo stromy. , ale dający lepsze możliwości aklimatyzacji. W przewodniku wydanym przez Park Kilimandżaro przeczytałem, że spróbować swoich sił może każdy, kto potrafi bez zadyszki przebiec minimum pół godziny. Ja przygotowywałem się do tej wyprawy przez 15 miesięcy. W tym czasie przeszedłem z kijami nordic walking 760 km, korzystałem z siłowni dwa razy w tygodniu, kilka razy szedłem w polskie góry. Przez 12 miesięcy trwały moje testy medyczne, zmiana odżywiania, redukcja wagi. Wyjazd zaplanowałem na wrzesień, gdy w Tanzanii panuje pora sucha.
Ile kosztuje trekking na Dach Afryki? Ceny za 6-dniwy wypad drogą Machame wahają się od 1400 do 2500 USD na osobę. W cenie jest transfer w obie strony z lotniska do hotelu lub hostelu w Moshi, transfer do parku i z powrotem, 3 posiłki dziennie – jest wersja wegetariańska czy bezglutenowa. Woda, ubezpieczenie, namiot, opieka bardzo profesjaonalnych i anglojęzycznych przewodników, pomoc tragarzy, wstęp do Parku Narodowego. Ponadto bilety lotnicze z Polski do Tanzanii. Do tego trzeba dodać napiwki dla przewodników i porterów (tragarzy), zakup sprzętu i odzieży – jeśli jest taka konieczność.
Tadeusz Gawor



































